środa, 26 września 2012

ostatnie "działkobranie"

W miniony weekend pojechałam na działkę zebrać jabłka i winogrona. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie nastawiła się na wielkie grzybobranie. Los jednak nie był dla mnie w lesie łaskawy, a w zasadzie to ani dla mnie ani dla mojego wujka, z którym przemierzaliśmy leśne pagórki ;) Grzybów było pełno, owszem, ale niestety nie tych jadalnych.



Udało mi się upolować kilka kurek i parę podgrzybków.
Za to jabłek było co nie miara, choć większość już zdążyła pospadać. Aktualnie "walkę" z jabłkami prowadzi moja mama, robiąc z nich soki i susząc w plastrach na chipsy ;) Winogrona też jeszcze się uchowały (bo zazwyczaj okoliczni złodzieje je zabierają), więc zebraliśmy całość zostawiając trochę dla wygłodniałego ptactwa :)




Było też troszkę owoców pigwowca, ale zdecydowanie mniej niż w zeszłym roku, więc nie wiem czy cokolwiek z nimi zrobię. Może dorzucę do kompotów, które jeszcze będę dorabiać.

Natomiast rzucił mi się w oczy duży ślimak schowany już w muszli, na którym siedziały trzy malutkie ślimaczki w skorupkach i jeden bez niej. Niestety zanim wzięłam aparat, zaczęły uciekać hehe


Jakoś nie mam ostatnio weny do niczego, po prostu nic mi się nie chce. Liczę jednak na to że niedługo mi się humorek poprawi i zacznę robić wianek z szyszek, który chodzi mi po głowie od dłuższego czasu. Szyszki już mam, więc to w sumie najważniejsze, ale brakuje mi jakiegoś druta i kleju na gorąco. No chyba że jakoś inaczej da się je przymocować - muszę pokombinować.
Podobają mi się też podłużne szyszki zwisające na wstążkach w świetle okna, ale boję się że przesadzę z ilością wstążek w pokoju. Mam też już pewne plany co do zimowych dekoracji, ale coś mi ostatnio nie idą nawet najprostsze robótki ręczne. No cóż, czas jeszcze mam!

wtorek, 18 września 2012

Starówka

Troszkę jestem zakatarzona, ale na szczęście już mi powoli katar przechodzi.  W sumie nic u mnie się nie dzieje, bo mamy w domu gości. Córcię przyjechały odwiedzić babcia i ciocia :) Chodzimy na spacerki i mała na krok nie chce odstąpić cioci. Biedna ciotka nie może zjeść śniadania, obiad je w pośpiechu i nie może odejść dalej niż na wyciągnięcie ręki :) Za to Ania jest w siódmym niebie i cały dzień ma się z kim bawić, może pokazywać wszelkie zakamarki mieszkania, wyciąga różnorakie przedmioty z szafek i szuflad i wszystko z zainteresowaniem pokazuje cioci. No cóż... tak to jest być ukochaną ciotunią - to zobowiązuje ;)

Chciałam wam w sumie pokazać parę rzeczy z domu, ale nie mam porobionych jeszcze zdjęć, więc jak zwykle wszystko czeka w kolejce. Za to zrobiłam kilka zdjęć podczas naszego ostatniego spaceru po Starówce, więc możecie sobie popatrzeć :)





 (dzieci na zdjęciu są nam obce ;) hehe)


(zdjęcie z rowerem podoba mi się najbardziej)


No to tyle, w tym tygodniu czekają mnie urodziny - moje własne i mojej teściowej, a w weekend szykuje się grzybobranie i jabłkobranie - czy jakkolwiek można by to nazwać, bo wybieram się na działkę i musimy pozbierać jabłka, które się jeszcze ostały. Kto wie... może nawet trafią się jakieś winogrona ;) pozdrawiam

wtorek, 11 września 2012

jesienno-zimowy lambrekin

Dziś post całkowicie niekulinarny. Przede wszystkim wspominałam, a w zasadzie żaliłam się tu kilkukrotnie, że nie mam maszyny do szycia. Otóż jakoś nie złożyło się wcześniej, albo po prostu zapomniałam napisać, że udało mi się trafić wreszcie na mini-maszynę do szycia. Nabyłam ją całkiem przypadkiem w sierpniu i był to zakup właściwie pod wpływem chwili. Długo się nie wahałam, bo chodziła już za mną od roku czasu :)
Początki były okropne - nic nie chciało działać, ani prowadzić się tak jak trzeba, ale to już raczej wina "krawcowej" a nie maszyny hehe :D
Od jakiegoś czasu myślałam nad nowym lambrekinem na sezon jesień/zima. W pierwszej chwili nastawiłam się na biały len, ale ostatecznie postanowiłam skorzystać z ikeowskich promocji na tkaniny i kupiłam zwykłą cienką bawełnę.



Uwidziało mi się także, żeby zrobić takie paski z tego samego materiału do zawiązywania na karniszu, ale niestety wykonanie prostych ściegów na wąskich paskach mnie przerosła, więc myślami przeniosłam się do pasmanterii wybierając już wstążki. Los chciał, że wybraliśmy się z mężem na zakupy do Auchan a tam był akurat bazarek "wszystko za.... zł". Przeszłam prawie całość, ale nic specjalnie nie przykuło mojej uwagi... dopiero pod sam koniec zobaczyłam zestaw 3 par kolorowych sznurówek. Dwie pary w wisienki (jedne na czarnym tle, drugie na białym) i jedna para w czerwone kropki na białym tle. Pomyślałam sobie, że za 2 zł to może warto kupić takie coś, bo może posłuży mi za wstążki. Jak pomyślałam (a w zasadzie nie pomyślałam, ale o tym za chwilę) tak zrobiłam i poszliśmy do kasy.



W domu postanowiłam wreszcie zabrać się za ten lambrekin - w końcu już wrzesień jak nic. Poćwiczyłam trochę ścieg prosty na lambrekinie, który u mnie nie koniecznie prostym był, zarówno z nazwy jak i trudności wykonania. Co ja się miałam przy tym ściegu to sobie nawet nie wyobrażacie. A to się skończyła mi górna nitka, potem skończyła się również dolna (ale oczywiście nie mogły jednocześnie, bo po co skoro mogę się trochę podenerwować). Musiałam nawinąć nić z dużej szpulki na małą. Okazało się jednak, że nie mam już białej nitki! Nawet nie wiem jak to możliwe, a jednak się stało. Pogrzebałam w szkatułce i znalazłam taką miniaturową szpulkę z białą nitką. Zaczęłam ją nawijać, ale oczywiście nić nie była w jednym kawałku, więc tyle co nawinęłam to moje i modliłam się żeby starczyło do końca. Z dolną nicią problem był inny - nie wiedziałam co z nią mam zrobić, jak nawlec. Oczywiście instrukcję obsługi zatrzymałam, więc zaczęłam ją wertować. Czytałam i czytałam i nijak nic z tego nie mogłam zrozumieć. W końcu metodą prób i błędów jakoś się udało. Zadowolona zaczęłam szyć dalej... a tu mi nić zaczęła się plątać... i znowu musiałam wszystko otwierać i jeszcze raz nawlekać. Potem jeszcze górna szpulka mi się blokowała i też zanim doszłam do tego co jest grane to mi aż pot po plecach ściekał. W każdym bądź razie się udało - lambrekin uszyty.
Wstążko-sznurówki postanowiłam doszyć ręcznie, bo już nie miałam ochoty na nawlekanie szpulki.
No i tu dochodzimy właśnie do mojego "niemyślenia". Uświadomiłam bowiem sobie, że mam tylko wstążki w ilości na jeden lambrekin, a przecież jeszcze drugie okno czeka! Ubłagałam męża, żeby pojechać znowu do Auchan po same sznurówki. Dziwnie się na mnie spojrzał, ale nic nie mówił i pojechaliśmy. :)
Teraz zamiast takiego lambrekinu...



wisi taki:





Jakość zdjęć nie jest zadowalająca, ale ciężko mi zrobić wyraźne zdjęcia w stronę okna, więc wybaczcie.
Teraz tylko jeszcze zastanawiam się czy odciąć te końcówki od sznurówek? Sama nie wiem, co zrobić. W sumie nie przeszkadzają mi, ale może byłoby ładniej bez nich. Tylko czy nie spruje mi się to w praniu? Jak uważacie?



niedziela, 9 września 2012

kryzysowe serdelki i wyróżnienie :)

Ostatnio mój blog zaczął być coraz bardziej kulinarny. Nie żeby mi to jakoś specjalnie wadziło i mam nadzieje, że wam też to nie przeszkadza, ale jest tyle rzeczy o których chcę wspomnieć a jakoś nigdy nie ma kiedy i się na to po prostu nie składa. Dziś znowu cykl kulinarny, ale co ja biedna na to poradzę że lubię siedzieć w kuchni ;)
Przedstawiam wam kryzysowe serdelki! A czemu kryzysowe? Bo w sumie jest to danie dosyć tanie, no chyba że ktoś używa składników z półki wyżej niż najwyższa ;)



Przepisu nie mam co podawać, bo jest banalny - wszystko poskładać w całość! Czyli... no może podam jednak ten "przepis" hehe : Serdelki przekrawamy wzdłuż na pół nie dochodząc do końca. Środek posypujemy mielonym pieprzem i układamy na to przycięty kawałek sera żółtego. Następnie posypujemy mieloną gałką muszkatołową i posiekaną natką pietruszki. Całość zwijamy dosyć ciasno plasterkiem boczku. I w zasadzie - gotowe! Serdelki smażymy na patelni lub pieczemy w piekarniku aż ser się zacznie rozpuszczać.




 Podałam je na, jak ja to nazywam, bigosiku z cukinii i papryki (cukinia duszona z czerwoną papryką i cebulą, do tego zioła prowansalskie, odrobina kurkumy, sól, pieprz oraz podlane łyżką bulionu bo akurat miałam świeży) oraz ziemniakami pure. Danie kaloryczne, ale jakże smaczne :) Przyznam się szczerze, że ani ja ani mąż nie zjedliśmy całej porcji tzn. dwóch serdelków, więc była dokładka na kolację.



Upiekłam też ciasto drożdżowe wykorzystując owoce pozostałe z kompotu, ale byliśmy tak zapchani obiadem, że ciacho i herbatka musiały poczekać na podwieczorek :)


Na koniec chciałabym się jeszcze pochwalić dwoma rzeczami.  
Po pierwsze super pozytywna dusza, jaką jest Ena40 z bloga Życie na huśtawce postanowiła obdarować mnie wyróżnieniem. Czuje się zaszczycona a jednocześnie zaskoczona, bo jest to moje pierwsze wyróżnienie :) Cieszę się, że ktoś czyta te moje większe i mniejsze życiowe poczynania. Nigdy nie sądziłam, że będę miała własnego bloga no i własnych czytelników. Serdecznie wszystkim dziękuję za to że jesteście i że mnie odwiedzacie.

 Swoje wyróżnienie chciałabym przekazać dla dziewczyn z blogów:
1) Puchacz w pniu - za domową atmosferę i ciekawe pomysły
2) Staniszkowy miszmasz - za wspaniałe pomysły na stylowe urządzenie mieszkania
3) I psią łapą - za cudne naklejki oraz siłę i wytrwałość w spełnianiu swoich marzeń

A druga rzecz, o której chciałam wspomnieć to prezent jaki dostałam od męża z okazji zbliżających się urodzin... czapka. Ale nie byle jaka czapka tylko taka zimowa, ciepła, wełniana czapa z futerkiem w środku.
Może wyda się wam to śmieszne, ale pisząc tego posta mam ją na głowie :)))) Nie wiem czemu, ale ja to tak mam że jak kupię, bądź dostanę coś co mi się bardzo podoba, to chodzę w tym po mieszkaniu przez cały dzień. Czy to buty, bluzka czy taka gruba czapka, no po prostu muszę ją mieć na głowie :) Taki ot dziwny zwyczaj mam.
A oto moja nowa zimowa czapka:




Jeszcze raz serdecznie dziękuję za wyróżnienie i pozdrawiam :)

piątek, 7 września 2012

śliwki węgierki i ruskie pierogi

Tak jakoś wyszło znienacka, że zrobiłam dziś śliwki w sosie własnym. Oczywiście samo z siebie mi się to nie wzięło, lecz podejrzałam smakołyk na blogu Moje twory przetwory. Rano wyskoczyłam szybko po pieczywo i do warzywniaka po śliwki - kupiłam węgierki.
Całość robi się bardzo szybko. Wystarczy śliwki wydrylować,  poupychać je w słoikach i zasypać łyżką cukru. Ja użyłam cukru trzcinowego. Potem wystarczy tylko spasteryzować.
Jak nam zasmakują (a raczej sprawdzą się praktycznie) , to w przyszłym roku zrobię więcej. Na razie na próbę przygotowałam 4 małe słoiczki.











 Ponieważ śliwki zrobiły się ekspresowo, postanowiłam jeszcze zrobić na obiad pierogi ruskie :)
Jestem zwolenniczką dodawania podsmażonej cebulki do masy pierogowej a nie polewania pierogów nią z wierzchu, dlatego co poniektórym mogą wydawać się niekompletne ;)









wtorek, 4 września 2012

słodka spiżarnia

Nadszedł wrzesień, początek jesieni. Aż nie chce się wierzyć, że lato tak szybko minęło. Będę tęsknić za ciepłym powiewem wiatru na policzku, za zapachem kwitnących kwiatów, za trawą pod bosą stopą i za owocami połyskującymi w słońcu tęczą kolorów! To ostatnie po części można odtworzyć szykując kolorowe przetworowe słodkości.



Nie wiem jak wy ale ja stawiam w tym aspekcie na względy praktyczne. A mianowicie chodzi mi o to, że kiedyś robiło się masę przetworów praktycznie ze wszystkiego co było, a potem leżały te słoiki latami w schowkach, piwnicach itp. Po co robić coś dla samej zasady, bądź tradycji skoro i tak potem nikt z domowników tego jeść nie będzie chciał? Gusta i guściki są różne, a ludzie robią i zajadają się chutneyami i innymi maziajami z dziwnymi dodatkami. Ja wielbicielką takich wytworów nie jestem, choć wiadomo że czasem coś zasmakuje ;) W każdym bądź razie do czego zmierzam.... półki w mojej spiżarni (choć chyba nie powinnam nazywać kilku półek w schowku na graty takim mianem) wypełnione są głównie kompotami. Lubię je ja, lubi je mąż i córka póki co też :) Wiem, że takie kompoty można zrobić też zimą (np. jabłkowy, gruszkowy itp - jeszcze przede mną), ale jakże łatwiej jest wyciągnąć kolorowy słoiczek z gotowym przysmakiem w środku zimy, gdy jest ciemno, zimno i człowiek by najchętniej zaszył się pod kocem. Dlatego też kompoty są u mnie przetworem nr 1  :)
A o to moje słodkie zapasy...


od lewej strony: kompot truskawkowo-rabarbarowy, kompot mirabelkowy, szczaw (nie jest na słodko, ale znalazł tu swoje miejsce), morwy w soku własnym, syrop z pędów sosny (jeden z dwóch słoiczków niestety już prawie zużyłam)




od lewej strony: kompot truskawkowy (partia I), kompot truskawkowy (partia II), kompot renklodowy, konfitura truskawkowa, jagody w soku własnym



 od lewej: dżem brzoskwiniowy z marakują, kompot morelowy, kompot wieloowocowy, konfitura truskawkowa, dżem truskawkowy, sok truskawkowy



od lewej strony: kompot morelowy, kompot wieloowocowy, kompot porzeczkowy, kompot renklodowy, kompot wieloowocowy, kompot wiśniowy

Jeśli chodzi o kompoty wieloowocowe to zawierają różne mieszanki, ale ogólnie powstały z jabłek, gruszek, śliwek, porzeczek, moreli i wiśni. Jesienią, czyli w zasadzie już teraz, czekają mnie jeszcze kompoty z jabłek i gruszek. W zeszłym roku robiłam mieszankę jabłka, gruszki oraz suszone wiśnie i żurawiny. Niestety w tym roku przegapiłam sezon wiśniowy. A w zasadzie to nie miałam na niego czasu, nad czym bardzo ubolewam. Planowałam zrobić konfitury wiśniowe, soki i może suszone owoce, ale muszę poczekać do przyszłego roku. Natomiast mam jeszcze sok malinowy od mamy, ale czeka na "babcine" oprawienie w etykiety i kolorowe czapeczki ;) Niedługo i on stanie na półkach.

Zawsze się zastanawiałam czym gospodynie ozdabiają wieczka słoików. Wszystko wskazywało na to, że są to kawałki tkanin, płótna itp. Aż wreszcie w tym roku mnie olśniło, że można to zrobić za pomocą zwykłych papierowych serwetek! Ogromna gama kolorów i wzorów, a po użyciu hop do kosza i po kłopocie.  Nie jest to co prawda ekologiczne, ale jakże praktyczne i funkcjonalne! Wiem, wiem dla was to na pewno rzecz prosta i oczywista, ale dla mnie było to globalne odkrycie. Jak to mówią, człowiek uczy się całe życie, a i tak głupi umiera.

PS. Aha jeszcze bym zapomniała pokazać wam mirabelki przed przetworzeniem ich. Ostatnimy czasy coraz trudniej dostać je za bazarach/targach, a może to tylko u nas. Jak ktoś ma swoje w ogrodzie to jest szczęściarzem - zazdroszczę :)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...