czwartek, 11 września 2014

zaległości zamrażalnikowe

Dziś obiecany wczoraj zaległy post. Lubię mieć dobrze zaopatrzoną zamrażalkę, zresztą spiżarkę też, więc wypełniłam ją różnymi różnościami. Zdaję sobie sprawę z tego, że niektóre produkty będą jeszcze długo dostępne i nie musiałam ich mrozić koniecznie teraz albo w ogóle, bo są dostępne cały rok np. marchewka, ale lubię mieć pod ręką "domowe" półprodukty. Gdy robię zupę to łatwiej jest mi wrzucić dwie garści kalafiora niż specjalnie iść do warzywniaka i kupować cały. Tak samo zrobienie marchewki z groszkiem staje się o niebo łatwiejsze, gdy już mam gotową pokrojoną w kostkę marchew - wiem, może to trochę z lenistwa, ale z takich gotowych mrożonek korzystam najczęściej wtedy gdy nie mam czasu a co jak co, ale domowe obiadki wszyscy lubimy :)




Jeśli chodzi o mrożony koperek i natkę pietruszki to chyba wszyscy się zgodzą, że lepszy smak i zapach mają zamrożone latem zioła niż te dostępne w sklepach zimą...
Z fasolką szparagową postanowiłam się w tym roku trochę pobawić a mianowicie ją posegregować. Ładne, proste strąki podzieliłam kolorystycznie i upchnęłam w oddzielnych woreczkach, natomiast te niekształtne i poskręcane pokroiłam na małe kawałki (do zupy jarzynowej) i wymieszałam razem. Zawsze to ciekawszy akcent kolorystyczny niż tylko jedna odmiana. Na zdjęciu nie widać paczek z żółtą fasolką, bo leży pod paczkami z zieloną :P




W tym roku pierwszy raz mroziłam bób i ciekawa jestem czy coś z tego będzie. Nie blanszowałam go wcześniej, zresztą w ogóle żadnych warzyw nie blanszowałam, bo potem mam wrażenie że robią się rozciapane... a może po prostu za długo je gotuję w zupie hm... no nie ważne, w każdym razie tym razem są zamrożone na surowo. Kalafior przyznam szczerze, że również mroziłam pierwszy raz i pokroiłam go na malutkie kawałki, takie w sam raz do zupy. Te gotowe, sklepowe mrożonki z kalafiorem najczęściej zawierają duże różyczki kalafiora a ja takich dużych nie lubię w zupie.




Zamroziłam też jak ja to mówię efekt uboczny kupowania latem selera czyli jego nać. Super dodatek do zup albo podczas przygotowywania sosu. Zamroziłam też lubczyk posiekany i całe gałązki, ale to już było później ;)





Jeśli chodzi o owoce to z widocznych na zdjęciu, zjedzone zostały jedynie czereśnie a reszta poszła na przetwory.




Później podczas drugiej tury mrożenia, tym razem właśnie owocowej, zamroziłam składniki do koktajli, na których punkcie ostatnio wręcz oszalałam. Mam pokrojone w kostkę brzoskwinie, jagody, borówki amerykańskie, maliny i jeżyny. Zabrakło niestety truskawek, bo za późno się obudziłam z tymi koktajlowymi pomysłami. Zastanawiam się jeszcze nad zamrożeniem pokrojonego w plastry banana, ale już w zasadzie nie mam miejsca w zamrażalniku :-/ Trudno, będę musiała mieć zimą stale uzupełniany zapas bananów ze sklepu hehe  Tak samo zastanawiam się nad zamrożeniem papryki różnokolorowej pokrojonej w paski, ale z braku miejsca chyba niestety nic z tego nie będzie. Za to w tym roku nie będę już mroziła dyni, odpuszczę sobie, bo zajmuje tylko miejsce a rzadko z niej korzystam. W razie czego mogę kupić.



No i to by było na tyle... wyszła jedna półka z warzywami, jedna (mniejsza) z owocami i trzecia jest przeznaczona na mięso, ryby i inne różnasie typu ciasto francuskie :) Chciałabym mieć miejsce na taką dużą wolnostojącą zamrażalkę, fajnie by było ;)

A na koniec dzisiejszy poranny koktajl wieloowocowy... banan, maliny, brzoskwinia i jagody. Taki pyszny że aż synek niejadek podbierał mi :D






środa, 10 września 2014

zepsuty aparat

Długo nie pisałam, ale niestety po wakacyjnym plażowaniu zepsuł mi się aparat. Nadal nie dałam go do naprawy i nie wiem kiedy to święto nastąpi. Zdjęcia mogę robić, ale podczas zbliżeń coś buczy i się zacina a ja nie mogę pstryknąć fotki :( Na szczęście co któreś z kolei zdjęcie się udaje hehe ;) Przypuszczam, że przy wietrznej pogodzie na plaży musiały dostać się do aparatu ziarenka piasku ehh...

Córka poszła 1 września pierwszy raz do przedszkola. Tydzień minął nam wręcz wzorowo i nie mogłam jej wyciągnąć do domu - nie chciała wracać, ale po weekendzie coś sobie moje dziecię wkręciło (przypuszczam, że napatrzyła się na inne zapłakane rano maluchy) i od trzech dni trzyma się kurczowo mojej nogi, gdy ją chcę zostawić w sali. Wczoraj za to (chyba na pocieszenie) pani przedszkolanka... ups przepraszam... nauczycielka wychowania przedszkolnego... czy jak tam to teraz się zwie, powiedziała że Ania jest dzieckiem "bardzo przedszkolnym". Szkoda że nie było czasu na dokładne wyjaśnienie o co jej chodziło, więc mogę się jedynie domyślać że dobrze sobie radzi :) Zresztą dziś będzie pierwsze zebranie i może co nieco się dowiem.
A my zostajemy w domku w synkiem, który owszem też bałagani ale jednak zdecydowanie mniej niż siostrzyczka. Pewnie dlatego, że jeszcze nie wszędzie sięga i nie wszystko umie otwierać hihi Dzięki temu w wolnym czasie mama może spokojnie usiąść i przejrzeć gazetkę. Jedyne co do tego potrzeba to ciepła herbatka z domowej roboty sokiem porzeczkowym i ciasteczka wypiekane dzień wcześniej z córką :) mniaaam...





ps.: jutro postaram się zamieścić zaległy post z lata, gdy zapełniałam zamrażalkę warzywami.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...